Daleki Wschód…bliski memu sercu…
Koleżanki Wiedźmy 😉 z Sabatu, co jakiś czas lubują się w ogłaszaniu wyzwań przeróżnej maści. Tego razu padło hasło: „Daleki Wschód”. Szeroko rozumiany, bez ograniczeń geo-polityczno-wyznaniowo-kulturowych…. po prostu bez ograniczeń.
Jako, że temat ujął mnie swym bogactwem i zalał morzem pomysłów, postanowiłam wziąć udział…
Pomysły kotłowały się w głowie, na snach odbijając swe azjatyckie paluchy 😀 Lecz w końcu należało się na coś zdecydować, wybrać formę, środek przekazu i myśl przewodnią. Stanęło na tym, że będzie to obraz. W niedalekiej przyszłości nadarzyć się miała okazja do wręczenia go mojemu MMŻ – fana azjatyckich klimatów, więc motywacja była podwójna. Równocześnie cieniem kładła się konieczność pracy w ukryciu, by tajność podarunku z tajności odarta nie była i na światło dzienne za uszy wytargana nie została, by odbicie swe ujrzeć w ócz Jego błękicie przed czasem.
Buńczucznie nazwana „pracownia” pokojem komputerowym jest równocześnie, bo czasem burza mózgów jest mi potrzebna zważywszy, że różnej płci są one i pomysłów kreatywnych pełne. Jego z kolei bawią salwy moich emocji wszelakich, jak z armaty wystrzelone bez zapowiedzi w trakcie gier rozmaitych (a dodać muszę, że assassin’s creed wywołuje u mnie pełen wachlarz znanych mi emocji i jak dziecko z ADHD się zachowuję, bo usiedzieć nie mogę – kto grał, ten wie i rozumie 😉 ). Więc pomieszczenie owo dzielimy, co pozytywnie oddziałuje na nas na co dzień, jednakowoż w tej konkretnej sytuacji pracy nad podarkiem, niewygodnym wielce się stało…
Działania przygotowawcze jedynie podjąć mogłam i półkę ze starej meblościanki rodziców do domu przyniosłam, ku zdziwieniu MMŻ, że coś z niej zrobić postanowiłam? Drugie życie jej nadać? Nie zaś na śmieci lotem koszącym wysłać, gdzie zdaniem rzeczonego jej miejsce być winno? 😉
I czekałam….
Czekałam, aż na targi wyjedzie…
Czekałam…
Czekanie było najtrudniejsze…bo równało się ze zmniejszeniem czasu niezbędnego na miliony kroków wykonanie w ścisłym przez Wiedźmy ustalonym czasokresie.
Na nieszczęście, pożegnawszy MMŻ i w podróż wydelegowaniu, wydelegowała mi się również wena… 🙁 Prosiłam, błagałam: wróć i dalej prowadź! Uparta zołza była i plany moje za nic miała. Siedem wolnych dni pracy odarła mi z czterech!!!
Wreszcie łaskawie, spacerowym krokiem zawitała na powrót w progi mojej świadomości. Na przywitanie ciepłe liczyła i odpoczynek, bo strudzona srodze była po ksiutach Bóg jeden wie gdzie? Niestety, zamiast dłoni fartuch do łapek dostała i rękawiczki, bo bolesną naukę z przeszłości wyniosła – że wymywanie bitumy spod paznokci to KOSZMARRRR!
Praca ruszyła. Bez fochów, jedynie na pracę zawodową z przerwami. Nie samym rękodziełem wszak człek poczciwy żyje…..perfumami jeszcze 😉
Kolejności zdarzeń nie sposób dokładnie przytoczyć. Pamiętam jednakże, jak dziś, że bajzel przeogromny powstał, bo wszystko na raz robić chciałyśmy 😉 Transfer grafik korelujących z japońskimi akcentami, które wcześniej formatowałam i przerabiałam ze zdjęć, odlewy…….mnóstwo odlewów 🙂 szlagaluminium, masa pękająca dla postarzenia look’u, drobno i grubo ziarniste masy strukturalne, inki i pozłoty w kolorach pasujących do całości, biżutki, bitum płynny i w paście, lakiery i woski…
I paw…
O pawiu nie można zapomnieć…
Paw, jest częścią imienia MMŻ i w Japonii uznawany jest za symbol długowieczności, a tego właśnie życzę Jemu, sobie i Nam… Oczywistym więc było, że life motywem paw być musi!
Jako kropka nad i, wisienka na torcie, szalony pomysł w głowie się zrodził, by podpis swój w niestandardowej postaci wykonać. Procesy tentegowania w głowie uruchomione zostały i stanęło na tym, by podpisem imię moje po japońsku było! I jak wymyśliłam, tak sobie ze zdziwienia usiadłam z myślą – jak podołać idei powziętej? Wszak języka żółtych braci nie znam ja, ani nikt kogo znam!? Jednego kiedyś znałam, ale od lat w Australii siedzi, bądź za kangurami gania 😉 Z pomocą przyszedł jednakże internet. Jak zwykle, choć dzień calutki zajęło zgłębienie tajników translacji.
Udało się! Imię swe przetłumaczone już miałam, ale znów ciemne chmury nade mną zawisły. Bo jak to tak, przy wielowymiarowej pracy na płasko podpisik machnąć? Gryzło mnie to straszliwie i na śnieniu rozwiązanie przyniosło – w odlewie wydłubać koniecznie!
Więc za dłubanie się wzięłam, co nie prostym było zadaniem, bo pismo japońskie swoiste kształty posiada, ostre krawędzie, do szpica wyprowadzane… Jak Janko Muzykant za dłubaninę się wzięłam, aż efekt zadowalający uzyskałam 😀
…i magnolie
…i paw
…i japoński podpis
jak Feniks z popiołów rozpaczy mej się zrodziły.
Tak powstał mój (nie taki) mały, prywatny Daleki Wschód, tym bliższy sercu memu, im więcej pracy i emocji wymagał, by powstać…
Praca fajna, temat ciekawy, ale ta stylizacja językowa…Poczułam się jakbym słuchała Yody albo bardzo młodych ludzi rozpoczynających swoją przygodę z grami rpg (nie komputerowymi), kiedy przesadzają z wczuwaniem się w rycerzy i damy. Gdyby było napisane zwyczajnie i bez odętej emfazy, byłoby dużo bardziej czytalne.
Sziszke…
Cieszę się, że moja praca spotkała się z Twoim uznaniem.
Fajnie też, że skłoniła Cię do pozostawienia kilku słów.
Niestety, na stylizację językową nic poradzić nie mogę, taką mam bo……… taka jestem 🙂 emocjonalna (czasem nawet przesadnie) w życiu, pasjach, twórczości i wypowiedziach. Nieustannie przekonują się o tym moi bliscy. Oni jednak to zaakceptowali (a może nie mieli wyjścia? 😉 ).
Pozostałe wpisy pewnie też w gust Twój nie trafią…
Szanuję Twoją inność i cieszy mnie, że jako ludzie potrafimy się tak pięknie różnić 🙂
Niechaj więc język obrazkowy głos zabierze, a zdjęcia bronią się same.
Pięknego dnia Ci życzę…